The Saboteur
platforma: PS3
nośnik: Blu-ray
HDD: 4012 MB
developer: Pandemic Studios
wydawca: EA
gatunek: przygoda/strzelanina
premiera: 04.12.2009
Lokalizacja: napisy
Gra Dozwolona od: 18+
gracze: 1
zalety: świetny klimat i muzyka, bohater, mnóstwo akcji i rozwałki, Paryż w czerni i bieli
wady: niedorobiona technicznie, średnie SI, toporna wspinaczka
Jeśli słysząc o grze w realiach II Wojny Światowej odwracasz się na pięcie w obawie przed kolejnym wyświechtanym FPS'em, teraz wstrzymaj się choć przez chwilę. Co prawda w The Saboteur również wycinamy nazistów, ale to nie FPS jeno sandbox pełną gębą. Zapowiada się zatem obiecująco, ale czy jakość ostatniej produkcji Pandemic Studios nie była jednym z gwoździ do trumny niedawno zamkniętego studia?
W The Saboteur wojnę obserwujemy z perspektywy Seana Devlina - prostego Irlandczyka, który ma osobiste powody by nienawidzić Szwabów, kląć na nich jak zły i z niekłamaną satysfakcją faszerować ich ołowiem. Nasz bohater to połączenie Franka Dolasa z serialu „Jak rozpętałem II Wojnę Światową”, z Robertem Kubicą. Przed wojną Devlin był mechanikiem i kierowcą rajdowym. Natomiast można odnieść wrażenie, że cały konflikt zbrojny, trochę jak we wspomnianym serialu, wybucha przez niego, gdy w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze zostaje wzięty za brytyjskiego agenta. Gra zaczyna się w Paryżu, gdy Irola zapijającego smutki od kielicha odrywa przywódca francuskiego ruchu oporu, niejaki Luc. Chłop godzi się na współpracę, a chwilę potem cofamy się trzy miesiące wstecz. Wówczas zobaczymy co stało się pewnego lata, podczas wyścigu ówczesnej Formuły 1.Sabotażysta przedstawia wojenne realia z lekkim przymrużeniem oka. Może nie aż takim jak genialne „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino, ale jednak. Z jednej strony czujemy bezwzględność nazistów, widzimy terror na ulicach, przerażonych ludzi i mamy świadomość, że gdzieś tam giną ich tysiące. Z drugiej, bujamy się sportowymi wózkami, romansujemy z wydekoltowaną i kręcącą tyłkiem angielską blondyną, a główny bohater kozacząc sypie na lewo i prawo tekstami, które w filmach byłyby zagłuszane sygnałem „piii”. Nie wiem czy takie było założenie twórców, ale Saboteurowi daleko do poważnej wojennej opowieści, pełnej moralizatorstwa i ludzkich dramatów (bo te które widzimy i tak wydają się ciut sztuczne). I wiecie co? Bardzo dobrze. Mi od razu do gustu przypadł lekki charakter historii i sam protagonista. Devlin jest chamski w obyciu, nie przebiera w słowach (zwłaszcza, gdy ciśnie Brytyjczykom lub śle niewybredne żarty pod adresem Niemców), mówi z uwielbianym przeze mnie wyspiarskim akcentem, pali szlugi na potęgę, a pod pazuchą ma piersiówkę z „łychą”. Nie ma to jak pozytywny, dający dobry przykład bohater.
Offline